TES Fanon Wiki
Advertisement
Fairuse-icon.png
Zawartość została umieszczona na The Elder Scrolls Fanon Wiki zgodnie z zasadami dozwolonego użytku. Zawartość jest kopią nie istniejącej już strony Elita Redoranu

Za Mrocznym - zejście na ląd nie zawsze oznacza dla marynarzy odpoczynek, autorstwa kiwus'a.

Treść[]

Za mrocznym...”

 

Okolice Seyda Neen, pochmurny wieczór. Deszcz spada wielkimi kroplami na toń morską. Cesarski statek przemierza niespokojne tonie Wewnętrznego Morza. Dobił do przystani w małej portowej wiosce. Rozpoczęto rozładunek. Pomimo harmidru panującego w przystani, nikt z lądu nie przyszedł ich przywitać. Kapitan statku – Jonnanus Ponitunius, cesarski, zdziwiony tym faktem wyszedł na brzeg i poszedł do siedziby lokalnego przedstawiciela imperium. W środku nie zastał również nikogo, jedynie drewniana podłoga skrzypiała pod wpływem jego kroków. Tym bardziej był on zdziwiony. Takie zachowanie stanowiło złamanie regulaminu legionu, bowiem nie można zostawić takiego miejsca bez straży. Mimo to szedł dalej. Stanął na środku wioski. Nie było tam żywej duszy, żadnych strażników, cywilów. Speszony krzyknął na całą wioskę: „Haaaalo ! Jest tam kto ?” jednak odpowiedziała mu burza. Tego już za dużo. Jonnanus szybkim krokiem udał się z powrotem na statek. Cała załoga uwijała się by przeładować towary do magazynu, burza dawała im w kość. Przemówił kapitan:

- Od tej chwili nikt nie schodzi na ląd bez mojej zgody. Każdy ma być uzbrojony, nawet tragarze. Wszyscy strażnicy do mnie !

Po chwili uzbierała się kilkunastoosobowa grupka zbrojnych.

- Dwóch zostaje pilnować statku razem z tragarzami, reszta podzieli się na trzyosobowe oddziały. Przeszukać wioskę w poszukiwaniu kogokolwiek. Jeśli znajdziecie kogoś natychmiast meldować. No to do roboty, tylko uważajcie, nie wygląda to najlepiej.

Cała załoga niebardzo zorientowana w sytuacji zdziwiła się na taki rozkaz, jednak kiedy weszli do wioski, również zdziwili się brakiem oznaków życia miejscowości.

Mijały minuty Jonnanus w świetle świecy przeglądał zapiski Socuciusa Ergalli. Nie znalazł w nich nic dziwnego, jedynie zwyczajne zapisy załadunku, rozładunku i spis ostatnich zdarzeń, gdy wtem do izby wkroczył jeden z marynarzy-strażników.

- Kapitanie, znaleźliśmy chyba całą wioskę. Martwą, pozostały jedynie szkielety.

- Prowadź.

Kapitan był przerażony taką wieścią, lecz w sercu czuł, że stało się coś złego. Na miejscu zobaczył dokładnie to co zrelacjonował mu strażnik. Stos kości.

- Zwołać wszystkich na statek, sprowadźcie mi tu pierwszego oficera.

Nagle pokój opróżnił się. Po paru minutach wszedł pierwszy oficer, młody, aczkolwiek dobry żeglarz – Breton Halos Tamaren.

- Widzisz ? Masakra... Wszyscy tu leżą. Strażnicy, cywile, Socucius Ergalla i jego ochrona i żadnego śladu agresorów.

- Na Akatosha ! Jak to możliwe ? Przecież nie mogło się obejść bez żadnej walki, któryś z przeciwników musiał zginąć !

- Ale sam widzisz ! Nie ma żadnego śladu. Dzisiaj rozstawimy straże, jutro z rana zabierzesz dwóch ludzi i pójdziesz do Pelagiadu, do fortu, zameldować o wszystkim.

- Dobrze, ale czemu nie teraz ?

- Bezpieczniej jest za dnia, dzisiaj i tak mam już dość zmarłych.

W dokach rozstawiono straże na noc, ustalono zmiany. Większość załogi zasnęła na pokładzie. Nikt nie spał spokojnie za sprawą bijących piorunów, jednakże kapitan statku nie spał spokojnie z innego powodu, targały nim we śnie koszmary. Śnił o legionistach umierających pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły, zobaczył niewyraźnie jakąś postać śmiejącą się, zaczął się przybliżać do niej...

- Wstawać wszyscy ! Do broni, jesteśmy atakowani ! Na dziedziniec !– budził wszystkich jeden z wartowników

- Kto nas atakuje ? – spytał kapitan.

- Nie wiem, zobaczyłem jednego z moich strażników martwego i przybiegłem ! – odparł wachmistrz.

      - Jazda wszyscy, pokażemy im, że nas nie dorwą ! W grupie siła !

Załoga zebrała się w okamgnieniu pośrodku wioski. Wszyscy zobaczyli duchy atakujące ostatniego już wartownika. Po raz kolejny ogarnęło ich przerażenie, bowiem bronie, które posiadali były zwyczajne, z nierafinowanego materiału i bez efektów magicznych, a co za tym idzie, byliby bezbronni wobec wciąż-żyjących. Byliby już wszyscy martwi, gdyby nie pierwszy oficer. Będąc urodzonym pod znakiem Rytuału miał moc odpędzania niumarłych. Duchy w momencie rozpierzchły się od konającego żołnierza, jednak dla niego było już za późno. Ten zdążył jedynie wskazać palcem w stronę pobliskich wzgórzy. Oczy wszystkich zwróciły się w tamtym kierunku. Na wzgórzach kapitan ujrzał sylwetkę identyczną, jak ta z jego snu. Nieznajomy rzucał przeróżne zaklęcia, których efekty nie były widoczne. Jednak po chwili postać zniknęła z widnokręgu. Nadal panowała noc i szalała burza. Nie pozostał żaden ślad po ataku, za wyjątkiem ciał podopiecznych Jonnanusa. Krople spadały na twarz młodego kapitana. Ten zamyślony, po chwili krzyknął:

- Natychmiast wszyscy na statek !

Tłum zerwał się niczy galopem w kierunku doków. Jednak, ku ich przerażeniu w dokach nie ujrzeli już swojego statku. Po prostu wyparował ! Kapitan wziął Pierwszego na stronę:

- Powinniśmy zostać tu do świtu, potem wyruszyć do Pelagiadu i tam o wszystkim zameldować dowódcy fortu. Takie mam zamiary. To wszystko jest zbyt tajemnicze i niebezpieczne. Co ty o tym myślisz ?

- Do świtu już niedługo, a z nastaniem dnia na pewno będzie bezpieczniej. Zgadzam się w pełni.

Tak grupa przerażonych marynarzy odczekała w strachu kilka godzin do wschodu słońca. Kiedy tylko słońce wyłoniło się nad widnokrąg zbrojna grupka pod dowództwem Jonnanusa wyruszuło na północ – do fortu Pelagiad. Droga nie była zbyt długa. Wkraczając do mieściny ich oczom ukazała się kolejne miejsce rzezi, zwłoki ludności - zmasakrowane, poćwiartowane i porozrzucane w błocie. Z murów fortu zwisały jeszcze ciała żołnierzy, każde poprzebijane kilkunastoma strzałami. Strzechy chat spalone... w nocy nie zobaczyli dymu. Ciało dowódcy fortu nabite na szpic jednej wieży odstraszało podróżnych. Dziwną rzeczą jaką udało im się zauważyć, były nieznaczne kopczyki czarnego pyłu usypane na ziemi. Kapitan nie zamierzał wkraczać do wioski i narażać się na niebezpieczeństwo. Natychmiast zwrócili kierunek swej podróży w stronę Vivec i Ebonheart. W południe, wykończony i obdarty oddział wkroczył do najważniejszej siedziby legionu w Morrowind – Ebonheart. Jonnanus kazał wszystkim pozostać w karczmie, a sam udał się do kwater legionistów, aby porozmawiać z Fraldem Białym.

- Kapitan cesarskiego statku „Ascador” Jonnanus Ponitunius melduje się.

- Czy ja wzywałem was do siebie ? Zdawało mi się, że „Ascador” ma dostarczać zapasy z Gnisis do Seyda Neen... Co właściwie się wam stało kapitanie ? Wyglądacie jakbyście przeszli wojnę.

- To prawda i właśnie dlatego muszę zameldować o niespodziewanych zdarzeniach.

- Słucham...

- Po wpłynięciu do Seyda Neen nie spotkaliśmy nikogo w wiosce. Przeszukanie portu zakończyło się odnalezieniem zwęglonych szczątek mieszkańców i przedstawicieli cesarskich. Zmierzaliśmy o świcie wyruszyć do Fortu Pelagiad zameldować o całej rzeczy. W nocy nastąpił niespodziewany atak duchów. Wydawały się być kierowane przez niezientyfikowaną przez nas postać, która przebywała na wzgórzach nieopodal Seyda Neen. Atak udało nam się odeprzeć, tracąc przy tym trzech strażników. Następnie okazało się, iż nasz statek zniknął.

- Zniknął ? Cóż to za brednie ? Odpowiecie za utratę cesarskiego mienia !

- Możliwe, lecz proszę mi pozwolić dokończyć.

- Mam nadzieję, że dalsze słowa wyjaśnią ten precedens...

- Następnego ranka wyruszyliśmy do Pelagiadu. Tam spotkaliśmy się z podobną sytuacją. Cała ludność wyrżnięta, strażnicy zabici. Jednak tu, nikt nie kwapił się ukrywać ciał, a obok niektórych zwłok leżały kupki czarnego pyłu. Nie chcąc narażać swych ludzi na zagrożenie, nie weszliśmy do osady, natychmiast skierowaliśmy swoje kroki tutaj.

- Ciekawe... I chcecie mi powiedzieć, że dwie osady zostały wybite, zniknął cesarski statek. A ciekawe, że jedynie od was dowiaduję się o tych dramatycznych zdarzeniach. Doprawdy dziwne wieści. Jednak dla świętego spokoju wyślę tam patrol. Żegnam, nie mam teraz czasu, a w ramach solidarności postaram się księciu wyjaśnić jakoś zniknięcie statku, choć mnie osobiście nie przekonaliście. Może nie będzie tak źle.

- Dziękuję, odmeldowuję się.

Jonnanus wrócił do swych ludzi. Wszyscy zaszyli się w gospodzie. Wewnątrz odetchnęli z ulgą. Ten dzień spędzony w koszmarnych okolicznościach okradł ich z całej dumy żeglarskiej i znanej w całym Tamriel cesarskiej odwagi. Po kilku godzinach spędzonych w karczmie, wszyscy udali się do kwater strażników. Mieli tam przygotowany nocleg. Po dwóch dniach w Ebonheart panowała wręcz niewyobrażalna wrzawa. Frald Biały przyszedł do Jonnanusa:

- Katastrofa. Twoje wieści są prawdziwe. Już wysłałem gońców do innych fortów aby je ostrzec, w legionie mobilizacja, właśnie udaję się do księcia na audiencję, a następnie do arcykapłana Tholera Saryoniego. Chcę, abyś poszedł ze mną. Ty mimo wszystko lepiej orientujesz się w sytuacji niż ja.

- Do księcia ? arcykapłana ?

Jonnanus wpadł z deszczu pod rynnę. Od koszmarnych przeżyć miał przejść na salony wielkich tej krainy, stanąć przed najwyższymi autorytetami i odpowiedzieć za utratę statku. Zwykły żołnierz nie jest do tego szkolony. Jednak kapitan nie miał wielkiego wyboru. Utrata statku wystarczyła aby ściąć mu głowę, dlatego musiał teraz wkupić się w łaski swych zwierzchników. Wraz z Fraldem bez zbędnych ceregieli zostali wpuszczeni do księcia Vedama Drena.

- Witaj Frald. Cóż to za wieści nie czekające zwłoki? Czekałem w niepokoju...

Powitał ich władca Vvardenfell.

- Panie, z przykrością stwierdzam, nieznana siła wybiła port Seyda Neen oraz fort i wioskę Pelagiad.

- Jak to możliwe? Kto mógłby się dopuścić czegoś takiego? To przecież niemożliwe, aby ktoś wybił cesarski fort.

- Sam w to nie wierzyłem, ale patrol potwierdził te informacje.

- Trzeba natychmiast podjąć odpowiednie kroki.

- Jestem już umówiony na audiencję u arcykapłana, wysłałem gońców do innych fortów z ostrzeżeniem i agentów do Popielnych, aby ci ze swoimi skautami pomogli nam wykryć przyczynę tych zdarzeń, bowiem nasi są bezskuteczni.

- Jak to dobrze mieć ciebie za dowódcę legionu. A kim jest towarzysząca Ci osoba?

- To Jonnanus Ponitunius, kapitan statku „Ascador”. On i jego ludzi byli pierwsi w Seyda Neen i również zostali zaatakowani, lecz udało im się ujść z życiem, niestety przypłacając to utratą okrętu. To on zameldował mi o tych zdarzeniach. Gdyby nie to, moglibyśmy się o wiele później dowiedzieć o całej sprawie.

- Utratą okrętu ???

- Gnisis, które było zaopatrywane przez ten statek, otrzymało już polecenie zaopatrywania się z Sadrith Mora i innych Telvańskich miast.

- Wybacz Panie, nie było w tym mojej winy. W zamieszaniu bitewnym, nikt nie został na statku, a po naszym powrocie – po prostu zniknął.

Jonnanus z niespotykanym dotąd trudem wypowiedział te słowa.

- Rozumiem. Sprawą statku zajmiemy się później. Frald ! Legion chyba szykuje się do wymarszu?

- Oczywiście książe.

- Dobrze. Idźcie teraz do arcykapłana i informujcie mnie o nowościach.

- Tak jest.

Po tych słowach nasza dwójka opuściła Ebonheart, pozostawiając księcia w zadumie, udając się do kantonu świątynnego w nieodległym Vivec. Tam, zdenerwowany, czekał już Tholer Saryoni.

- Witam, porzućmy ceremoniały. Co nam wiadomo ?

- Seyda Neen i Pelagiad zostały wycięte w pień przez nieznaną siłę. Najprawdopodobniej ten sam sprawca zaatakował również załogę statku „Ascador”. Na miejscu nie znaleziono żadnych śladów agresorów. Jak chodzi o legion – odpowiednie kroki zostały podjęte.

- Jak to możliwe aby nic nie było wiadome o sile, która zniszczyła dwie osady ?

- Sami jesteśmy zupełnie zaskoczeni, nasi zwiadowcy nie są w stanie nic wykryć. Wysłaliśmy już po Popielnych skautów.

- Popielnych ? Tych niewierzących, prymitywnych i ignoranckich idiotów ?

Widać było, że arcykapłan nie szczędzi słów pochwały dla dzikich plemion mrocznych elfów.

- Panie, dla Cesarstwa nie jest ważna ich religia, a ich zdolności.

- Ale chcecie mieć wsparcie od Ordinatorów i Buoyant Armigrerów, a oni nie będą walczyć ramię w ramię z heretykami ! Nie pozwolę na to !

- Szanowny arcykapłanie ! Musimy stanąć ponad podziałami, jeśli istnieje taka siła, która jest w stanie siać takie spustoszenie, to musimy razem ją jak najszybciej unicestwić, zanim ona zrobi to z nami.

W tym momencie wpadł do pomieszczenia cesarski strażnik.

- Fraldzie ! Ald’Ruhn jest oblężone !

- Przez kogo ???

- Nieumarłych, wampiry i demony, wszelkie plugastwo tego świata...

Wtem weszło dwóch ordinatorów, natychmiast wyprowadzając strażnika z izby.

- Widzicie więc arcykapłanie ? Tu nie chodzi już jedynie o cesarskich najeźdźców dręczonych przez złe siły, ale również o największy ośrodek świątynii poza Vivec, o ród Redoran o obrońców wiary i Morrowindu.

- Dobrze, wydam dyspozycje mistrzom zakonu i prałatom Buoyant Armigrerów.
- Dziękuję. Ja odchodzę by wyprowadzić legion z Ebonheart, trzeba jak najszybciej pomóc Ald’Ruhn i fortowi Buckmoth.

Jonnanus nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Podążał jedynie posłusznie za Fraldem. W Ebonheart usłyszał jedynie:

- Przygotuj załogę swojego statku. Przyślę tu oficera, który będzie wami dowodził.
- Będziemy czekać przed karczmą.

Frald oddalił się pospiesznym krokiem. Jonnanus wszedł do kwater.

- Pierwszy ! Za godzinę chce widzieć całą załogę w pełni gotową do ataku, przed gospodą !

Rzucając jedynie te słowa, sam poszedł pod karczmę. Nie spieszył się, drobnym krokiem przemierzał wnętrze twierdzy. Po drodze widział już formujące się oddziały, oficerów krzątających się między jednostkami i czeladź rozdysponywującą zaopatrzenie. Pół godziny, cała załoga stoi dumnie wyprostowana, ustawiona w formację.

- Brawo ! Nie powstydziłby się wami dowodzić sam książę! Tymczasem dostanie nam się jakiś szczur lądowy, wybaczcie, nie moja wina. Tylko nie obrażajcie go otwarcie, bo mnie się dostanie.

- Dziękuję kapitanie ! Jestem Orvas Dren, dowodzący tą jednostką. Każdy, który będzie chciał zrejterować – zginie. Mam nadzieję, że nie muszę wam tłumaczyć jak poważna jest sytuacja. Ja swoją plantację opuściłem dwa dni temu. Porzuciłem ją płonącą, zniszczoną. Pamiętajcie, że tak może też się stać z waszymi domami. Wkrótce wyruszamy, przygotujcie się.

Kapitan był zdumiony niezauważonym podejściem zwierzchnika. Od razu na starcie miał u niego minus. Na początku myślał, że to ork, widząc jego zbroję, lecz wystarczyło jedno spojrzenie na twarz i wszystko było jasne.

Po kilku minutach, ku zdumieniu żołnierzy, stanął liczący ponad stu ludzi oddział wysłany przez arcykapłana. Koncentracja legionu dała siłę dwustu żołnierzy. Nie tracąc czasu armia wyruszyła z Ebonheart w kierunku Ald’Ruhn, podróżowała głównie Foyadą Mamaeą aż dotarła do Upiornej Bramy, a następnie skierowała się w stronę stolicy Redoranu. Był zmierzch. Oczom odsieczy ukazała się dolina z miastem Ald’Ruhn pośrodku. Miastem otoczonym przez hordy nieumarłych potworów i atakowanym bez przerwy. W dolinie rozległ się odgłos rogu. Potwory zaprzestały ataku, zwróciły się w kierunku nowo przybyłej armii i rzuciły się na nią. Po chwili starły się dwie masy – żywych i nieumarłych. Oddział pod dowództwem Orvasa Drena był najmniej narażony na atak, a i tak ponad połowa załogi została wyrżnięta podczas pierwszej fali uderzeniowej. Jonnanus ciął swoim mieczem w ciemno. Mrowie przeciwników nie nastręczało mu problemów z rozróżnianiem postaci. Kiedy przeszła pierwsza fala, Jonnanus był przerażony, chciał uciec stąd. W swojej panice wszedł do jednej z okolicznych jam. Otworzył jedne drzwi, otworzył drugie, zamknął je solidnie i oparł się o ścianę odpoczywając. Usłyszał syk. Z cienia poczęły się wyłaniać sylwetki. Wampiry ! – pomyślał w sobie. W mgnieniu oka został okrążony przez potomków nocy. Krąg zacieśniał się, wtem wszystkie doskoczyły do niego obezwładniając go, powaliły go na ziemię. Stracił przytomność...

   Nadal ciemność... Widzi wokół niego zatroskane „dzieci księżyca”. Dwóch z nich zauważywszy jego przebudzenie pomogło mu wstać.

- Przeżyłeś jedynie dlatego, że Pan tak chciał. Masz teraz udać się do niego na audiencję.
- Kim jest „Pan” ?
- On zjednoczył moc nocy i terror diabła, aby zjednoczyć nas w godnej i uczciwej walce przeciw żyjącym.

Co mógł odpowiedzieć prosty kapitan statku na te słowa ? Tylko tyle:

- Prowadź więc...

Jonnanus nie czuł już strachu na widok wampirów, nie odstręczały go bestie zarażone spaczeniem, nie bał się szkieletorów. Czuł się jakby widział wśród nich załogę swojego statku, sami swoi. Był prowadzony przez pobojowisko, widział leżące na popielnym lądzie ciała strażników świątynnych i cesarskiego legionu. Nie pozwolono mu przystanąć. Był prowadzony do innego grobowca. Przy wejściu zobaczył dużą ciżbę zbrojnych wampirów. W środku tak samo. Doprowadzono go przed drzwi.

- Sam musisz wejść. My nie mamy prawa...

Okolica opustoszała. Jonnanus pchnął mocnym ruchem drzwi. W środku zobaczył postać ze swojego snu ! Mroczny elf zakuty w daedryczną zbroję z jakimś straszliwym, magicznym mieczem w pochwie. Kapitan stanął jak wryty.

- Prosze się nie panoszyć kapitanie. Jest pan tutaj niczym. Pańskie istnienie zależy od mojego humoru. Poza tym, jako ten, który uratował Ci życie – zasługuje na szacunek w twojej strony.
- Proszę o wybaczenie, ale od kilku dni jestem wrzucony w wir niezupełnie zrozumiałych dla mnie wydarzeń, strasznych przeżyć i pragnąłem jak najszybciej dowiedzieć się kto jest za to odpowiedzialny.

Jonnanus dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji. Skrucha była widoczna.

- Ohassaris Vitnarram. Popielny, od młodości wampir, nazywany również „Mrocznym”. Głównodowodzący Mroczną Armią Morrowind.
- Po co całe to zamieszanie ? Dlaczego nagle wszystkie złe siły jednoczą się, by pokonać żywych ?
- Powód może dość błahy, ale nam wystarcza. Od dawien dawna wszystkie złe istoty były dla świątyni niczym zwierzyna łowna. W tym akurat nic dziwnego. Jednak jak Ci zapewne wiadomo Dagoth Ur został pokonany przez Nerevarine’a. To zagroziło wytępieniem całego plugastwa tego świata. Nie dam się zgładzić, dlatego wampiry zaczęły tworzyć armię. Ponadto chcemy pokazać swoją wartość. Wiadomo, że na Tamriel rozstrzygnie się ostateczna walka o władanie nad światem. Jeden kontynent jest za mały dla Cesarskich, wszystkich elfów, Argonian, Khajiitów, Orków, Redguardów, Bretonów i Nordyków. Jako strony ostatecznego konfliktu zawsze bierze się pod uwagę tylko ich, pomijając szlachetny poniekąd ród wampirzy.

- I myślicie, że sami podbijecie cały świat ?
- Jak na razie dobrze nam to idzie.
- Nie wierzę w to... mogę teraz wrócić do ludzi ?
- Nie potrzebuję twojej wiary, tylko twojego oddania. A tak przy okazji... Co chcesz zdziałać u ludzi jako wampir?

Jonnanus szybko przytknął sobie rękę do tętnicy. Dwa ukąszenia...

- Ty plugawe nasienie ! Zetre cię z tego świata.
- Przestań bredzić. Jesteś na tyle beznadziejny, że nawet żadnemu z mojej ochrony nie jesteś w stanie zrobić krzywdy.
- W takim razie do czego Ci jestem potrzebny ?
- „Ascador”, twój statek kursował między Seyda Neen a Gnisis. Po podbiciu Ald’Ruhn, właśnie tam mam zamiar się udać. Przyda mi się twoja wiedza na temat okolicy jak i samego miasta.

Kapitan nie odpowiedział na te słowa. Jedynie przystanął w zamyśleniu. Na zewnątrz właśnie wschodziło słońce. Po kilku chwilach w grobowcu rozległ się huk. Uszom Jonnanusa dały się jedynie słyszeć odgłosy wydawane przez wampiry i szczęk żelaza. Niemal natychmiast we wnętrzu grobowca pojawiła się grupa Redorańczyków. Na ich czele stał Athyn Sarethi, a przy jego boku pojawiło się kilku popielnych zwiadowców. W tym momencie Jonnanus poczuł w kilku miejscach krótki, ostry ból. Kilka strzał przeszyło jego ciało, uśmiercając go. Opadł na ziemię. Ostatnimi rzeczami, jakie zobaczył był Athyn Sarethi stający do pojedynku z Mrocznym. Zauważył pierwsze cięcie – dobre, zadane przez Ojca Redoranu. Powieki opadły...

Advertisement